Masza

Masza

poniedziałek, 30 grudnia 2013

Pierwsza daleka wyprawa

Obiecałam relacje z wyprawy. Parę dni przeciągnęło się do tygodnia. Takie życie, przepraszam.

3M wybrały się do Krakowa - Mama, Masza i Marianna.

Uznałam, że Masza nie jest gotowa, aby została pozostawiona pod opieką beze mnie na całe trzy dni. A może to ja nie jestem gotowa? A tak na prawdę to Masza ma być wędrującym psem. Ja lubię kręcić się po Polsce, a więc i Ona musi to polubić. :)

Wieczorem zaczęłam pakowanie siebie i psa. Nie ukrywam, że miałam więcej rzeczy Maszy niż swoich. :) Chyba jest jakaś analogia między psami a dziećmi? :) Sunia patrzyła na moje ruchy zdziwiona, a może zaniepokojona? Nie miałam czasu na zastanawianie dię nad tym. Jak już uporałam się ze szpargałami, to udałam się do łóżka, bo czekał mnie szybki sen - do pobudki pozostało mi 6 godzin, a potem droga do Krakowa.

Obudziłyśmy się, poszłyśmy na spacer, Masza zjadła śniadanie, a ja zaczęłam chowanie rzeczy do samochodu. W tym czasie sunia wyglądała na zaciekawioną. Nie wiedziała, co jej pani szykuje tym razem. Wszelkie obawy minęły, kiedy założyłam Maszy obrożę i wzięłam smycz. Masza w podskokach ruszyła w kierunku samochodu. WIEDZIAŁA! BĘDZIE PRZEJAŻDŻKA! Tylko nie spodziewała się, że tak długa. :)

Odebrałam Mamę i ruszyłyśmy w trasę. Masza położyła się w legowisku. A nie pisałam Wam, jakie piękne legowisko ma sunia. Oto one:
W trakcie jazdy Masza leżała spokojnie i chyba nawet spała. W połowie drogi ucieszyła się na krótki spacer po lasie. Pobiegała, zrobiła co miała i z ogromną chęcią udała się w kierunku samochodu. Na parkingu merdając podniesionym ogonem wyszukiwała samochodu i jak tylko otworzyłam drzwi, to wskoczyła do środka i położyła się.

Dojechałyśmy na miejsce i tam natknęłyśmy się na trudności wynikające z maszowych lęków. Sunia przestraszyła się wejścia na klatkę. Nie przeszkadzało jej, że w Warszawie z zaciekawieniem zaglądała przez podobne drzwi. "TE BYŁY INNE! A do tego pani chciała, abym przez nie przeszła. TO ZUPEŁNIE CO INNEGO: ZAGLĄDAĆ A PRZECHODZIĆ!" Całą operację utrudniały trzymane w rękach rzeczy. :) Z boku musiało to wyglądać śmiesznie: dwie panie i miotający się pies. W końcu udało się. Masza jak torpeda przeleciała przez sionkę. Ruszyłyśmy na drugie piętro. Mama pojechała windą. Ja z Maszą na piechotę. Nawet nie próbowałam podejść z Maszą do widny. To nie miało najmniejszego sensu. Ona i tak już została zbombardowana nowościami. Winda tylko zapętliłaby psa. Z radością napiszę, że Masza z pełną godnością przyjęła na barki te wszystkie nowości. Nie wyglądała na przerażoną i gotową do ucieczki. Czuła się tak dobrze, że spacery wokół bloku i nie tylko wokół bloku odbywałyśmy bez smyczy. Czy bała się psów? Tak, krakowskie psy są tak samo przerażające jak warszawskie. Tu nic nie zmieniło się. :(
Tego samego dnia udałyśmy się we trójkę w odwiedziny. Znów ten sam scenariusz przed wejściem do klatki. Wycofanie, zaciekawienie i torpeda. To wejście poszło o wiele łatwiej, bo opracowałyśmy z Mamą system: ja  wchodzę pierwsza i przytrzymuję wewnętrzne drzwi, Mama przytrzymuje zewnętrzne, a Masza przelatuje. Pewnie ciekawi Was, jak sunia zachowywała się w gościach. Zupełnie jak dziecko. Na ugiętych nogach obejrzała wszystkie dostępne zakamarki, a potem przykleiła się do włączonego telewizora. Zrobiła krótką przerwę na picie i kontynuowała oglądanie. Generalnie była bardzo grzeczna. Po wizycie udałyśmy się do domu na nocleg.

Następnego dnia czekało na Maszę kolejne wyzwanie. Wybrałyśmy się na spacer na Stare Miasto. Cały spacer odbyłyśmy na nogach. Pierwszy etap do Starówki Masza grzecznie szła bez smyczy. Na Starówce Maszy udało się jeszcze pozować do zdjęcia bez smyczy, ale zaraz potem pojawiła się straż miejska i zwróciła nam uwagę. Chciałam aby Mama zrobiła nam jeszcze jedno zdjęcie, ale zrobiło się gwarno i Masza spłoszyła się. Oto co wyszło nam:
Muszę przyznać, że Masza jeszcze nie była na warszawskim Rynku Starego Miasta, a już zwiedziła krakowski (spokojnie Masza była na smyczy.). Na Rynku było spokojnie, sunia z zaciekawieniem rozglądała się, a nawet napiła się wody na środku Rynku. Trochę gorzej zrobiło się na ulicy Grodzkiej. Tam musiałyśmy zatrzymać się, aby sunia mogła trochę "obwąchać" teren. Przystaję wtedy na jakieś pięć, dziesięć minut, aby miała czas na oswojenie się z sytuacją. Potem w miarę spokojnie ruszyłyśmy w kierunku Wawelu. Tam Masza oddała hołd Dżokowi. Z ulgą biegała po otwartej przestrzeni i nawet pozwoliła, abym zrobiła jej kilka zdjęć.


Jak widać na ostatnim Masza już miała dosyć pozowania i musiałyśmy ruszyć dalej. Wracając do domu widziałam, że Masza już czuje się zmęczona od nadmiaru wrażeń. Czuła zagrożenie, płoszyła się, wpadała na moje nogi. Powoli splątywała się.  Wiedziałam, że to już koniec spaceru. W miejscach podwyższonego ryzyka brałam ją na smycz. W domu położyła się i zasnęła. Nie wiedziała, że czeka ją nagroda. Wieczorem znów mogła obejrzeć telewizję. A potem szybki spacer i spać.

Następnego dnia Masza od razu była gotowa na spacerek. Drzwi już nie były takim wyzwaniem i nawet pokusiłam się o pokazanie windy. Daleko Maszy do wejścia do niej, ale nie padło kategoryczne NIE.

Kolejne godziny upłynęły pod znakiem poznawania nowych miejsc i zdarzeń. Przykro mi, ale nic ciekawego nie wydarzyło się. :(

Jak wróciłyśmy na Mazowsze, to Masza wyglądała na zadowoloną z powrotu do domu. Czy wyjazd wpłynął na Maszę? Tak, ale to opowiem następnym razem.

niedziela, 8 grudnia 2013

Buty


Jak wcześniej pisałam Masza uszkodziła sobie pazurki w obu łapach. "Żywa" część pazurków są odkryte, więc na mrozie i soli łapki bolą. Pazurki odrosną za ok. trzy miesiące. Czyli cała zima przed nami. Nie mogłam na to pozwolić.

Masza jest zgrabna, ale łapki ma duże. Trudno było mi kupić jej buciki. W końcu udało się i "szczęśliwa" Masza poszła ubrana na spacer.

W domu podnosiła łapki, zachowywała się, jakby nie umiała chodzić. Na spacerze przy najbliżej okazji zrzuciła jeden but i od razu poczuła się lepiej. Niestety ja byłam nie ugięta. Założyłam but z powrotem i ponownie Masza podnosiła łapy i próbowała wymusić na mnie zdjęcie ich. Nie udało się.

Dzisiaj pojechałam z Rodzicami, Ringo i Maszą do lasu. Jak widzicie Masza ponownie została ubrana w buty. Znów podnosiła łapki, pytając: "Co to jest? Czy możesz mi to zdjąć?"

W lesie buty okazały się niepraktyczne, a to dlatego, że do cholewek wpadł śnieg. Maszy było zimno w łapki, ale muszę przyznać, że pazurki były suche. Tym razem uznałam, że nie ma sensu mrozić górnej części łap. :)

Uwolniona Masza biegła i merdała ogonem. :) Nie wiem, dlaczego?

czwartek, 5 grudnia 2013

Profilaktyka

Dzisiaj byłam z Maszą u weterynarza na ostatnim zastrzyku z antybiotykiem. Martwię się o pazurki Maszy. Weterynarz powiedział, że będą odrastały przez jakieś trzy miesiące. Martwię się, co będzie, jak przyjdą mrozy i szaleni drogowcy zaczną sypać solą. Nawet nie chcę myśleć, jak mogłoby to boleć. Dlatego zajrzałam do sklepu, który jest po sąsiedzku i już mam zamówione buciki dla Maszy. Będą pasowały do Maszy, gdyż mają być czarne i mam nadzieję, że ochronią biedne łapki. :) Mam nadzieję, że zdążą przed mrozami i śniegami.

Jeżeli chcecie wiedzieć, czy jakaś kapsułka tranu ma w sobie prawdziwy olej rybny, to dajcie go Maszy.
 
Gdy dałam za pierwszym razem kapsułkę z tranem, to rozcięłam ją, aby wydobyć smak. Masza od razu próbowała wetrzeć ją w siebie. To znaczy, że tran jest prawdziwy. :) Nie będę pisała publicznie nazwy producenta, ponieważ mogę być posądzona o reklamę.
 
Któregoś dnia spróbowałam podać Maszy kolejne "lekarstwo". Moja poprzednia sunia bardzo lubiła, a ja nie miałam kłopotów w leczeniu pęcherza. Postanowiłam sprawdzić, czy Masza da skupić się na profilaktykę. Na początku była ostrożna i nie bardzo przekonana do smaku. Po kolejnym owocu przekonała się. Teraz zajada się pyszną żurawiną. Ona ma radość, a ja spokojna jestem o jej pęcherz. :)

Ciekawa jestem, jakie jeszcze "lekarstwa" Masza polubi. :)