Koniec poprzedniego tygodnia obwitował w wyjazdy pełne wrażeń. Wiele godzin spędziłyśmy na dworze, u Zznajomych i w samochodzie.
W sobotę Masza i ja wracałyśmy do domu i odwróciłam się, aby pogłaskać ją. Zobaczyłam kompletnie padniętego psa. Zrobiło mi się żal Maszy. Postanowiłam niedzielę spędzić o wiele spokojniej.
Następnego poranka Masza wyglądała lepiej. Ruszyłyśmy do Rodziców. Tam Masza bawiła się z Ringo, ja siedziałam w ogrodzie i patrzyłam na baraszkujące psy.
Przyszli Goście i zabawa została przerwana. Ja wróciłam do kuchni, Masza za mną, a Ringo został w ogrodzie. Tata wszedł do kuchni i powiedział, że w szybę okna uderzył ptak. Poszłam zobaczyć ptaszka. To był drozd. Leżał na grzbiecie, miał otwarty dziub i przymknięte oczy. Wziełam łopatę, aby przenieść go w ustronne miejsce. On na widok łopaty żywo zareagował. Uznałam, że będzie żył. Poprosiłam Tatę o pudełko. Mama zadzwoniła do Miłośnika ptaków, aby powiedział, jak możemy pomóc drozdowi. Zgodnie z instrukcją daliśmy wodę i daliśmy mu spokój na jakieś dwie godziny.
W tym czasie siedzieliśmy z Gośćmi w kuchni i nagle usłyszałam kaszel Maszy. Nie podobał mi się ten kaszel. Zadzwoniłam do Pani Doktor, która na szczęście zgodziła się przyjąć nas. Okazało się, że Masza jest chora i skończyło się na antybiotyku.
Od razu skojarzyłam stękanie Maszy, gdy kładła się oraz głęboki sen w samochodzie. Bidunia już wtedy była chora.
Od dwóch dni Masza jest radośniejsza i zaczyna pobrykiwać na spacerach. Chyba mogę ogłosić: "Masza zdrowieje!"
PS. Drozd zrobił kupkę w pudełku i odleciał.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz