Masza

Masza

czwartek, 8 października 2015

Koci foch


Pewnego dnia wybrałyśmy się z Maszą w gościnę do nowego mieszkania naszej Przyjaciółki.

Masza od razu zrobiła inspekcję prawie całego mieszkania - nie wiem dlaczego ominęła łazienkę. ;) Najbardziej podobała jej się kuchnia - chyba nie muszę tłumaczyć dlaczego? Była zdziwiona, gdy niczego nie dostała do jedzenia, a robiła, co mogła. My byłyśmy nieugięte. Nic nie spadło ze stołu, ani nic nie wypadło z rąk. Biedny pies! A miała taką nadzieję. ;)

Pokoje były ciekawe i zostały obwąchane bardzo dokładnie. Pewnie wyczuła poprzedniego "gościa", czyli kota. A Maszka bardzo lubi pogonić uciekającego kota - podkreślam uciekającego, gdyż siedzące, stojące, przyczajone koty nie są takie fajne, bo nie uciekają. Ciekawość suki była tak duża, że weszła na balkon. Oczywiście na początku miała maksymalnie wyciągnięte ciało, na tylnych stała dosłownie na pazurkach, ale potem przekroczyła próg i wyszła na balkon.

W nagrodę dostała zabawkę - pieska. Piesek był wspaniały, ponieważ miał odstające łapki, ogonek, głowę i uszy no i piszczałkę w zadku. Masza do piszczałki podeszła metodycznie. Najpierw była zdziwiona wydawanym dźwiękiem, a potem zaczął ją irytować. Postanowiła pozbyć się problemu i przegryzła piszczałkę nie wyjmując jej z zadku. Potem mogła w spokoju zabrać się do pozostałych członków pieska. Po 5 minutach wszystko było wszędzie. Nóżki, ogonek, głowa, uszy zostały oderwane od tłowia (zapomniałam napisać o metce, która została oderwana zaraz po uciszeniu piszałki.). :) To nie był koniec nagród. Dostała ucho wołowe. Kompletnie nie wiem, dlaczego obraziła się na nas i jadła ucho odwrócona do nas tyłem. Może myślała, że wzrokiem zjemy jej ucho?

Na szczęście po zjedzeniu ucha przeszło Maszy i wybrała się z nami na spacer.

Nie wspomniałam, że Przyjaciółka mieszka na 10 pietrze, w górę pojechałyśmy widną. Jazda windą nadal nie jest dla Maszy najbardziej ulubionym sposobem przemieszczania się. Jednak po kilkunastym próbach Masza już nie przywiera do podłogi, tylko zaczyna nieśmiało rozglądać się po windzie. Najtrudniejsze w tym zadaniu jest różnorodność wind. Każda wydaje różne dźwięki i różnie trzęsie się. Każdej musi uczyć się na nowo. Wszystko jest dla psa! Masza chyba uznała, że podróż w górę trwała zbyt długo i za bardzo trzęsło, a więc postanowiła drogę w dół pokonać pieszo. A my za nią. Nawet nie zdążyłam jej zatrzymać. Na szczęście poczekała na nas na dole. :)

W mieszkaniu zostały nasze rzeczy, więc po spacerze ponownie czekała nas podróż w górę i w dół. Tym razem wzięłam Maszę na smycz i nie musiałam ponownie zbiegać z 10 piętra. Fajnie! Prawda?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz