Masza

Masza

niedziela, 24 maja 2015

Park Olszyna, ale nie tylko



Miałyśmy z Maszą przedpołudnie dla siebie. Wybrałyśmy się na spacer do Parku Olszyna na Bielanach.

Kompletnie zapomniałam, jak mały jest ten park. Na zdjęciach portalu "Niezwykła Polska" widziałam zdjęcia doliny rzeki Rudawki. Teren jest prawnie chroniony, ale niestety prawo nie dotyczy śmieci i fekaliów. Jak będziecie chcieli zaszyć się w dziką część parku, to musicie na to uważać. Szkoda. Wody rzeki są zanieczyszczone. Widać pierwotną przyrodę, ale niestety jest zanieczyszczona przez paskudnych ludzi.

Jak tylko zorientowałam się w terenie, to poszłam w kierunku Parku Zbigniewa Herberta. To jest wspaniałe miejsce, gdzie każdy znajdzie miejsce dla siebie. Ten niewielki, ogrodzony park ma tak fajnie podzieloną przestrzeń, że wszyscy mogą być jednocześnie - są dzieci, psy, dorośli, starsi ludzie. Nikt nikogo nie przegania, pełna symbioza. A było to słoneczne i ciepłe niedzielne przedpołudnie. Spędziłyśmy tam z Maszą wspaniałe pół godziny. Masza leżała w cieniu drzewa i pilnowała "swojego" terenu, a ja miałam chwilę na anatomię zwierząt. Cudowne chwile. :)

Nasza sielanka w końcu dobiegła końca. Musiałyśmy wrócić do domu, gdyż następny punkt dnia miałyśmy spędzić oddzielnie. Masza musiała zostać w domu. Miała czas na zebranie sił na wieczorny spacer.

Na cel wyprawy obrałam Mały Dziedziniec Uniwersytetu Warszawskiego przy Krakowskim Przedmieściu. Na początku obie byłyśmy pełne energii i chęci poznania nieznanego. Im bliżej było UW, tym mniej miałyśmy siły. Na dziedzińcu UW odbywał się koncert Etno Faza - piosenka, którą słyszałam bardzo podobała mi się - niestety nie wpuszczono mnie z Maszą na dziedziniec. A może i dobrze? Nie wiem, czy Masza byłaby zachwycona z hałasu i  tłumu ludzi. W przyszłym roku zostawię Maszę w domu i sama pójdę na ten koncert. Warto.

Do domu wróciłyśmy idąc przez Park Kazimierzowski w stronę Mariensztatu aż na Nowe Miasto. Zatrzymałyśmy się na chwilę przy Wytwórni Papierów Wartościowych. Dowiedziałam się, że płot pamięta czasy II Wojny Światowej. Dziury i rysy na płocie, to nie jest artystyczna wizja twórcy płotu, ale ślady ostrzału.


Nigdy wcześniej nie zwracałam uwagi na ten płot. W Warszawie można znaleźć więcej budynków, na których można zobaczyć ślady walk z czasów II Wojny Światowej, ale ten płot zrobił na mnie wrażenie. Uświadomiłam sobie jaka siła jest w pociskach. To nie znaczy, że wcześniej nie zdawałam sobie z tego sprawy. Patrząc na te ślady zobaczyłam oczami wyobraźni ludzi walczących po obu stronach. Możecie zobaczyć, jak te kule latały i ile ich było. A przecież nie wszystkie trafiły w płot. Mam ogromne szczęście żyjąc w czasach, kiedy na terenie Polski nie ma wojny. Odpycham od siebie myśl, co byłoby, gdyby… Cieszę się z tego co mam. Ten płot będzie obowiązkowym punktem zwiedzania dla moich Gości. Nie możemy zapomnieć o tamtych czasach i tamtych walczących Polakach.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz