Masza

Masza

niedziela, 15 września 2013

Nastąpił ten dzień

Około miesiąca temu przeczytałam na stronie internetowej dotyczącej adopcji zwierząt taki oto fragment opisu suni: "(...) Uwielbiam jej radość, kiedy wchodząc do boksu skacze na mnie szczęśliwa, i nagle ucieka na chwile, bo zdaje sobie sprawę, że pozwoliła sobie na więcej niż zwykle;) (...)".

Od razu pomyślałam, że muszę poznać tę sunię. Ma na imię Masza. Wydaje się, że ma 4 lata, ale jak to bywa u psów ze schroniska nie ma takiej pewności. Jest urocza. Gdy z ciekawości stawia uszy od razu miałam ochotę, aby wytarmosić ją za nie. :)

Po paru odwiedzinach, upewnieniu się, że mogę ją wyrwać ze szponów schoniskowego życia, wyznaczyłam dzień - dzień "P" ("P" jak początek, przygoda, pieszczoty, ale i przerażenie.).

Poprosiłam Klaudię, która opiekowała się Maszą w schronisku, aby pomogła mi w przetransportowaniu jej.

Myślałyśmy, że czeka nas maraton po boksie z przeszkodami. Na szczęście Masza wybrała inną strategię: przyklejenia się do ziemi. W ten sposób szybko założyłyśmy szelki i obrożę. Mogłyśmy rozpocząć wyciąganie jej z boksu (nie napisałam, że dzisiaj miała pierwsze wyjście za bramę schroniska od 3 lat).

Potem przyszła kolej na samochód. No cóż, znowu nie doceniłyśmy jej. Miałam przed oczami rozstawione łapy i postawa: "róbcie, co chcecie, ja i tak tam nie wejdę." Wsadzenie jej było łatwiejsze od wyjęcia jej z boksu. Coś czuję, że w samochodzie czuła się, jakby była w budzie. Po jakimś czasie Masza odważyła się wyjrzeć przez okno i wyglądała na zadowoloną i zaciekawioną. Nie zdążyła oswoić się z nierównościami na drodze, ale na szczęście nie ma choroby lokomocyjnej. :)

Po przyjechaniu na Żoliborz czekało mnie godzinne siedzenie na chodniku, gdyż Masza znalazła kolejne miejsce ucieczki - schowanie głowy pod samochód. W końcu postanowiłam wstać kolejny raz podnieść psa i ruszyć w stronę drzwi. To nie było łatwe, ale w końcu udało się. Najgorsze dla Maszy miało nadejść, co wymyśliłam jeszcze w drodze do domu...

Boksy w schronisku są płukane wodą (nie muszę nadmieniać, że psy są mokre, a Masza ma długą sierść.). Masza w czasie akcji schowała się pod krzakiem, pod którym nie było trawy. Na koniec leżała przy samochodach wśród suchych liści, piasku i innych śmieci.

Jak tylko zamknęłam drzwi wejściowe i rozebrałam się szybko przetransportowałam Maszę do łazienki i... . Tak, zrobiłam to: WYKĄPAŁAM PSA! Jak mogłam? Nie wiem, chyba siłą rozpędu. Możecie wyobrazić sobie, jaki był efekt. Masza nie wyszła ze swego kąta przez jakieś 3,5 godziny (a może 4 godziny).

Nie wiem, czy ona spała, ale ja w tym czasie tak. Czułam się wyczerpana.

Wstałam i poszłam obejrzeć siatkówkę. Nagle usłyszałam dźwięk. Zdziwiłam się, bo nie słyszałam stukotu pazurów, ale tylko dźwięk węszenia i drapania w legowisko. Pomyślałam: WYSZŁA! Jak tylko zorientowała się, że jest obserwowana, to uciekła z powrotem. Ja jednak tak łatwo nie odpuściłam. Przyszłam do pokoju i usiadłam pod szafą. A ona z radością podeszła do mnie. Na razie z trudem wychodzi z mojego pokoju, ale nie wszystko od razu.

Na koniec czekała ją kolejna przygoda. SPACER. Udało mi się wyciągnąć ją, ale przez cały czas szukała miejsca do schowania się. Właśnie na spacerze przyszedł mi pomysł, że Masza wypracowała sobie schemat działania: przestraszę się, to dadzą mi spokój.

Czas przyniesie rozwiązania zagadki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz